Wszędzie dobrze gdzie nas nie ma, to jest prawda znana,
Która od pokoleń wielu jest nam powtarzana.
Od kołyski ją słyszymy, już od wieków całych,
Ona nam dostarcza często rozterek niemałych.
Jako dziecko dorastałem w czasach dosyć trudnych,
Szarych, chmurnych, byle jakich i ogólnie nudnych.
Życie było dość siermiężne wtedy w naszym kraju,
Kiedy paszport był relikwią, przepustką do raju.
U nich były pełne sklepy, szybkie samochody,
U nas puste półki w sklepach i w maju pochody.
Wkoło wszyscy mi mówili, nie ma na co czekać,
Jeśli chcesz żyć trochę lepiej, musisz stad uciekać.
Tu nie warto nic budować, nie warto się trudzić,
Tu nie będzie nigdy dobrze – nie ma co się łudzić.
A że w kraju wciąż jest bieda – nie nasza to wina,
Poza nami przecież leży niedoli przyczyna.
Mamy pecha, bo żyjemy w trochę gorszym świecie,
Nic nie mamy do gadania: obcy but nas gniecie!
Więc jak wielu, wyjechałem, na dość długo zresztą,
Mój kapitał początkowy w dwóch walizkach mieszcząc.
Mocno wierząc, że me życie raz na zawsze zmieni,
Moja głowa pełna marzeń i paszport w kieszeni.
Było mi tam jak za piecem u Boga dobrego,
Bo nie brakło mi tam chleba, ni mleka ptasiego.
Jednej rzeczy jednak ciągle mocno się dziwiłem,
Że w tym całym dobrobycie, za czymś wciąż tęskniłem.
Kiedy mi już spowszedniały dobre wina stare,
Pomarańcze, ananasy i frutti di mare,
Zatęskniłem - nie uwierzysz – moim sercem całym,
Za bigosem, naszym chlebem i za serem białym.
Ma tęsknota jednak długo potem już nie trwała,
Bo na nasze stare śmieci wolność zawitała.
A przez wolność uskrzydlony, w nadziei powiewie,
Spakowałem me walizki by wrócić do siebie.
Wszystko było wtedy nowe, z nadzieją się żyło,
W krąg zrobiło się weselej, kolorów przybyło.
Jednak w dosyć krótkim czasie dziwna rzecz się stała,
Bo euforia narodowa zbyt długo nie trwała.
Wśród wolności upragnionej, jak gdyby za karę,
Jak bumerang powróciły nasze grzech stare:
Zazdrość, zawiść i egoizm, kłamstwo, krótkowzroczność,
I wśród „elyt” panująca niejasna pomroczność.
Odkąd wroga nam zabrakło (a mieć go musimy),
By go znaleźć wśród nas samych, wszystko uczynimy.
Więc na co dzień, pośród kłótni oraz sporów zgiełku,
Sami wciąż się gotujemy w tym polskim piekiełku.
Takie dziś nadeszły do nas znowu dziwne czasy:
Znając świetnie wiele zasad, stosujemy kwasy.
Lecz niestety, ani w jednym na tym świecie kraju,
Wolność nie jest równoznaczna z przepustką do raju!
Więc znów dzisiaj opadamy z sił w połowie drogi,
Bo raz z prawej, raz ci z lewej kulą nam u nogi.
A my, w naszym chaotycznym, mocno owczym pędzie,
Znów mówimy jak ksiądz Robak, że „Jakoś to będzie”!
Niby wolni, lecz znów przecież bardzo zagubieni,
Jeśli siebie nie zmienimy – nikt nas już nie zmieni.
I wciąż będą nam przeszkadzać tak jak w gardle ości,
Nasze małe, wredne, głupie,
NIEDOPOLSKONAŁOŚCI...
10.07.2004